poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Rozdział I

             Rozpoczęcie nowego dnia. Wczesne wstawanie, myślenie zbyt długo nad ubiorem i pośpieszne śniadanie. Jednak dziś jest sobota. Najlepszy dzień w tygodniu, gdyż zawsze odwiedzam raj. To znaczy, że spotykam się z One Direction. Każdej soboty robimy dzień lenia, czyli przyjeżdżaliśmy w jedno miejsce i obijaliśmy się od rana do wieczora.
            Tak też miało być i dzisiaj. Wstałam o 11 rano i powędrowałam do lodówki po jogurt pitny. Najlepszy na przebudzenie jest smak zielonej herbaty, ale dziś nie miałam na niego ochoty więc sięgnęłam po omacku po jakiś inny. Trafiłam na wanilię i dobrze wiedziałam, że będzie mi się jeszcze bardziej chciało spać. Mimo to odkręciłam butelkę i upiłam z niej łyk. Odstawiłam jogurt na blat i ziewając mocno się rozciągnęłam. Podreptałam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak zombie – biała jak kreda twarz z lekko podkrążonymi oczami. Związałam brązowe włosy w kucyk i puściłam z kranu letnią wodę. Nabrałam ją w dłonie i ochlapałam nią twarz. Poczułam lekki chłód i od razu bardziej się rozbudziłam. Z zamkniętymi oczami wymacałam ręcznik i wytarłam nim buzię. Sięgnęłam po szczoteczkę oraz pastę i zaczęłam szorować porządnie zęby. Zawsze myłam zęby nie krócej niż 3 minuty. W tym czasie zdążyłam z dwa razy przymknąć oczy i odpłynąć, ale szybko się budziłam. Zrezygnowana wciągnęłam na siebie dżinsowe szorty, białą koszulkę i koszulę w kratę. Zabrałam ze sobą resztki jogurty, by móc go popijać po drodze. W korytarzu włożyłam na nogi białe conversy sięgnęłam po kluczyki od auta. Zamykając drzwi założyłam na nos czarne ray bany i ruszyłam do garażu. Bardzo leniwym i powolnym krokiem dotarłam do samochodu. Ukochany czerwony Mini Cooper zawarczał lekko, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wyjechałam z podziemnego garażu i zastałam grupkę Directioners. Ich fanki wiedziały, że się z nimi przyjaźnię, dlatego czasami mnie śledziły, z nadzieję, ze doprowadzę je do ich domu. Na szczęście nie byłą taka głupia i potrafiłam je zgubić. Specjalnie jechałam najdłuższą drogą i się ich pozbyć.
            Po żmudnej drodze dotarłam do posiadłości One Direction. Jak na dom gwiazd nie był ogromny, za to było dość dużo miejsca na świeżym powietrzu. Basen, kort tenisowy, boisko do gry w nogę i oczywiście trochę wolnego miejsca na balangi. Praktycznie nie korzystali z tych rozrywek, chyba, ze mieli trochę wolnego czasu. Zaparkowałam na podjeździe i ruszyłam do wejścia. W środku panował lekki chaos. Na powitanie zawsze których z nich wyskakiwał przed drzwi i się wygłupiał, najczęściej Louis. Dzisiaj nie pojawił się nikt. Wystraszyłam się, że ich nie ma, albo po prostu jeszcze śpią. (WTF?!) Krzyknęłam więc…:
- Jesteście?! – Odpowiedziało mi tylko własne echo. Nagle usłyszałam czyjś podniesiony głos i pojawił się Harry z telefonem. Kiedy mnie zobaczył zrobił zdziwioną minę. Wytrzeszczyłam na niego oczy myśląc „O co mu chodzi?”, a on tylko pokręcił głową i poszedł dalej. Kiedy już dotarł do kuchni znowu zaczął się wydzierać. Przyznam, ze to było dziwne nawet na niego.
            Poszłam do salonu. Spodziewałam się, że zastanę tu roześmianych chłopców, ale powitała mnie nie spotykana w tym domu cisza (poza wrzaskami Hazzy). Pewnie jeszcze śpią. Rzuciłam się na kanapę i postanowiłam pójść w ich ślady. Założyłam sobie bandankę na oczy, jak zwykłam robić, aby nie przeszkadzało mi światło. Zanim odpłynęłam do krainy snów usłyszałam kawałek rozmowy Stylesa.
- Nie! Masz tu nie przyjeżdżać! – wrzeszczał Loczek. Po pewnej chwili znów się odezwał, trochę ciszej. – Nie rozumiesz? Czego tu nie rozumieć? To koniec! – i skończył rozmowę.
____________________________________________________________
     No to jest. Pierwszy rozdział. Tak wiem, praktycznie nic w nim nie ma. I co do koloru włosów. Kelly na początku ma brązowe, potem się przefarbuję :D No i powiem tyle, ze liczę na komentarze. Liczę, czyli nie ma 10 nie ma kolejnego rozdziału :P Wiem, że jestem okropna.