Tak też
miało być i dzisiaj. Wstałam o 11 rano i powędrowałam do lodówki po jogurt
pitny. Najlepszy na przebudzenie jest smak zielonej herbaty, ale dziś nie
miałam na niego ochoty więc sięgnęłam po omacku po jakiś inny. Trafiłam na
wanilię i dobrze wiedziałam, że będzie mi się jeszcze bardziej chciało spać.
Mimo to odkręciłam butelkę i upiłam z niej łyk. Odstawiłam jogurt na blat i
ziewając mocno się rozciągnęłam. Podreptałam do łazienki i spojrzałam w lustro.
Wyglądałam jak zombie – biała jak kreda twarz z lekko podkrążonymi oczami.
Związałam brązowe włosy w kucyk i puściłam z kranu letnią wodę. Nabrałam ją w
dłonie i ochlapałam nią twarz. Poczułam lekki chłód i od razu bardziej się
rozbudziłam. Z zamkniętymi oczami wymacałam ręcznik i wytarłam nim buzię.
Sięgnęłam po szczoteczkę oraz pastę i zaczęłam szorować porządnie zęby. Zawsze
myłam zęby nie krócej niż 3 minuty. W tym czasie zdążyłam z dwa razy przymknąć
oczy i odpłynąć, ale szybko się budziłam. Zrezygnowana wciągnęłam na siebie
dżinsowe szorty, białą koszulkę i koszulę w kratę. Zabrałam ze sobą resztki
jogurty, by móc go popijać po drodze. W korytarzu włożyłam na nogi białe
conversy sięgnęłam po kluczyki od auta. Zamykając drzwi założyłam na nos czarne
ray bany i ruszyłam do garażu. Bardzo leniwym i powolnym krokiem dotarłam do
samochodu. Ukochany czerwony Mini Cooper zawarczał lekko, a na mojej twarzy
pojawił się uśmiech. Wyjechałam z podziemnego garażu i zastałam grupkę
Directioners. Ich fanki wiedziały, że się z nimi przyjaźnię, dlatego czasami
mnie śledziły, z nadzieję, ze doprowadzę je do ich domu. Na szczęście nie byłą
taka głupia i potrafiłam je zgubić. Specjalnie jechałam najdłuższą drogą i się
ich pozbyć.
Po żmudnej
drodze dotarłam do posiadłości One Direction. Jak na dom gwiazd nie był
ogromny, za to było dość dużo miejsca na świeżym powietrzu. Basen, kort tenisowy,
boisko do gry w nogę i oczywiście trochę wolnego miejsca na balangi.
Praktycznie nie korzystali z tych rozrywek, chyba, ze mieli trochę wolnego
czasu. Zaparkowałam na podjeździe i ruszyłam do wejścia. W środku panował lekki
chaos. Na powitanie zawsze których z nich wyskakiwał przed drzwi i się
wygłupiał, najczęściej Louis. Dzisiaj nie pojawił się nikt. Wystraszyłam się,
że ich nie ma, albo po prostu jeszcze śpią. (WTF?!) Krzyknęłam więc…:
- Jesteście?! – Odpowiedziało mi tylko własne echo. Nagle
usłyszałam czyjś podniesiony głos i pojawił się Harry z telefonem. Kiedy mnie
zobaczył zrobił zdziwioną minę. Wytrzeszczyłam na niego oczy myśląc „O co mu
chodzi?”, a on tylko pokręcił głową i poszedł dalej. Kiedy już dotarł do kuchni
znowu zaczął się wydzierać. Przyznam, ze to było dziwne nawet na niego.
Poszłam do
salonu. Spodziewałam się, że zastanę tu roześmianych chłopców, ale powitała
mnie nie spotykana w tym domu cisza (poza wrzaskami Hazzy). Pewnie jeszcze
śpią. Rzuciłam się na kanapę i postanowiłam pójść w ich ślady. Założyłam sobie
bandankę na oczy, jak zwykłam robić, aby nie przeszkadzało mi światło. Zanim
odpłynęłam do krainy snów usłyszałam kawałek rozmowy Stylesa.
- Nie! Masz tu nie przyjeżdżać! – wrzeszczał Loczek. Po
pewnej chwili znów się odezwał, trochę ciszej. – Nie rozumiesz? Czego tu nie
rozumieć? To koniec! – i skończył rozmowę.
____________________________________________________________
No to jest. Pierwszy rozdział. Tak wiem, praktycznie nic w nim nie ma. I co do koloru włosów. Kelly na początku ma brązowe, potem się przefarbuję :D No i powiem tyle, ze liczę na komentarze. Liczę, czyli nie ma 10 nie ma kolejnego rozdziału :P Wiem, że jestem okropna.